Do Ojczyzny Zbawiciela

ZWIEDZAMY ŚWIĘTE MIASTO

18)

Opuszczamy bazylikę Grobu, bo spieszno nam na zwiedzanie miasta. Ale prawda, trzeba zrobić fotografię. Ustawiamy się więc przed bazyliką, nieco z boku. A tymczasem ruchliwy Arab wnosi ogromne pudło - jakiś przedwiekowy aparat fotograficzny, aby dokonać na nas niebolesnej operacji. Widać jednak, że zapomniał czegoś, bo krzyczy na wyrostka i wysyła go po coś.

Ściana płaczu
Jerozolima: "Ściana Płaczu"

Czekamy cierpliwie, lecz chwile biegną, a nasz majster wciąż kręci się i nic. Wobec tego nasz fotograf p. Ryś robi zdjęcie, a stary Arabisko zostaje na podwórzu zdumiony i zrozpaczony, że mu się ładny zarobek wymknął z garści.

Po śniadaniu, uzbrojeni w zielone przeciwsłoneczne okulary, idziemy na zwiedzanie miasta. Wąskimi brudnymi uliczkami przeciskamy się wśród przekupniów i handlarzy, dążąc do "Ściany Płaczu". Trzy dni wędrował Abraham z synem Izaakiem, aż przyszedł do stoków góry Moria, którą wskazał mu Pan. Zostawiwszy u stóp góry służbę, wziął tylko syna, włożył nań drwa, z których miał zbudować ołtarz całopalenia. I na tej górze, skrępowawszy swego jedynaka, chciał go ofiarować Panu, lecz wstrzymał go Anioł. Zamiast syna ofiarował baranka.

Odtąd góra ta była świętą. Z niej podobno prorok Eliasz uniósł się do nieba na ognistym wozie. Król Dawid kupił to miejsce i złożył na nim ofiarę, a jego syn Salomon postanowił wybudować tu świątynię Panu, która by była ósmym cudem świata. Zrównano szczyt góry, wskutek czego pozostał olbrzymi plac wznoszący się nad miastem. I stanęła świątynia - cudo, która zachwycała starożytny świat swą wspaniałością. Chlubił się naród żydowski jej pięknością, lecz niezbyt długo. Bo oto w niespełna 500 lat, t. j. 586 r. przed Narodz. Chrystusa Nabuchodonozor zburzył ją i spalił, zabierając żydów do niewoli babilońskiej na długie 70 lat.

Król Zorobabel odbudowuje świątynię, lecz ani śladu w niej z pierwotnej wspaniałości i przepychu. Skromna, mała, wprost uboga. Okrutny Herod, rodem Idumejczyk, chcąc zdobyć sobie wdzięczność narodu żydowskiego postanawia wybudować podobną Salomonowej budowlę. Przeszło 40 lat

pracuje 10.000 robotników, wznosząc jeszcze większą i wspanialszą, niż wszystkie poprzednie świątynie. Jeszcze za czasów P. Jezusa wykończano różne szczegóły. Zaledwie na kilka lat przed zburzeniem Jerozolimy przez Tytusa odeszli robotnicy z obszernych dziedzińców.

Nic dziwnego, że cesarz chciał oszczędzić tej przepięknej budowy, dzieła tylu dziesiątek lat, lśniącego przepychem doskonałych form klasycznych. Lecz Chrystus co innego przepowiedział: nie zostanie kamień na kamieniu z tego olbrzymiego cacka. I pijany żołnierz rzuca płonącą głownię w świątyni, od której w popiół się obracają pyszne marmury. Resztę zburzono. Groźba Jezusowa spełniona.

Daremnie Julian Apostata, dysząc nienawiścią do Chrystusa, chce zadać kłam Jego przepowiedni i każe odbudować świątynię. Daremnie zleciało się tysiące żydów ze wszystkich stron świata, aby wykorzystać życzliwość możnego cesarza. Daremnie budują pośpiesznie; nerwowo, sądząc, że słowo cesarza większe i mocniejsze od słów Jezusa. Daremnie. To co wybudują, niszczy wnet trzęsienie ziemi. Wracają z uporem, ale ziemia drży i rozrzuca dopiero co wniesione mury tak, że robotnicy uciekają w popłochu, przerażeni.

Bo niebo i ziemia przeminą, ale słowa Jezusowe nie przeminą!

- Ale "Ściana Płaczu"?...

To resztki podmurowania, które wybudowano, rozszerzając czub wzgórza, aby uzyskać większy plac.

Stoimy pod sędziwym murem z dużych głazów.

- Trzy lub cztery warstwy kamieni od dołu pochodzą z czasów Heroda - wyjaśnia ks. dr Gronkowski.

Cóż więc dziwnego, że Izrael rozprószony po świecie, dąży tu z utęsknieniem i pod tą ścianą płacze i zawodzi, wciskając kartki - listy do Mesjasza pomiędzy kamienne głazy.

Widzimy istotnie gromadę chałaciarzy, jak rozpostarłszy ramiona, przylgnąwszy do głazów, jęczą błagalnie do sprawiedliwego Jehowy. Inni porozsiadali się i z zabrudzonych grubych ksiąg szepcą modły biblijne po hebrajsku. Paru młodych żydków, stojąc z boku, patrzy obojętnie na niezrozumiały dla nich i dziwaczny ból starców.

Żydzi pod Ścianą Płaczu
Żydzi pod "Ścianą Płaczu"

Posuwamy się cicho, nie chcąc przeszkadzać w modlitwie. Bo to i żal bierze, gdy się patrzy na głuchą rozpacz tego przeklętego przez Boga narodu. Straszna i słuszna to kara za zbrodnie bogobójstwa!

Kilka aparatów strzela, uwieczniając ponurą "Ścianę Płaczu", o którą przed kilku laty powstały wcale poważne zamieszki i niepokoje. A poszło o jaskrawo odbijające od starożytnego muru zielone drzwi, które Arabowie wybili, zresztą bez potrzeby, i wychodząc z meczetu Omara przeszkadzali lamentującym żydom. Dziś drzwi zabite na rozkaz Anglii, a na straży pokoju stoi policjant angielski.

Wstępujemy po schodach na plac świątyni. Olbrzymi to plac, kolosalnych rozmiarów meczet Omara wygląda na nim jak niewielka kapliczka.

- Ale skądże tu się wziął meczet, na miejscu tak świętym dla żydów? - zapyta zdziwiony Czytelnik.

Arabowie zdobyli Palestynę w roku 634 po Narodz. Chrystusa. Kalif Omar, zdobywca Ziemi Świętej, przybył do Jerozolimy, aby się tu pomodlić na skale, z której - według legendy muzułmańskiej - Mahomet wzniósł się do nieba na swojej białej klaczy. Lecz zdobywczy Omar nic nie przedsięwziął. Dopiero jego następca w r. 691 wzniósł nad skałą, na której stał ołtarz całopalenia, wspaniały meczet, który po Mekce stał się największą świętością muzułmanów i prawdziwym arcydziełem.

Brodaty Arab - kilku ich nawet - pilnuje surowo, by wszyscy przywdziali filcowe sandały. Każdy z nich, mimo że za wejście zapłacono z góry dolara od głowy, szepce wężowym sykiem: bakszysz. Niektórzy pielgrzymi rzucają natrętom po parę groszy, ale ks. Gronkowski zabrania tego, mówiąc, że już i tak mają zapłacone aż za wiele.

Wlokąc za sobą spadające pantofle, wchodzimy do mrocznego wnętrza i zbliżamy się do ośmiokątnej budowy. Tu ogrodzony żelazną balustradą, pod wyniosłą kopułą bizantyńską, znajduje się ogromny głaz, przewiercony czerniejącym ściekiem, którym spływała posoka z ofiarowanych zwierząt do podziemnych kanałów.

Ta skala jest największą świętością mahometan. Powoli oczy przyzwyczajają się do silnego półmroku. Rozglądamy się wokoło, podążając za naszym przewodnikiem.