Nawrócenie Ratisbona

I znowu w pociągu - dnia 6. IV. 24. - bo doprawdy w ten prawie tylko sposób można się łatwo spotkać z ludźmi o najrozmaitszych poglądach. Więc, w pociągu właśnie, opowiadałem jak się nawrócił Ratisbonne, gdy pewien pan, który miał pretensje do decydowania bez dowodów, zauważył ironicznie: "Jak to się ładnie księdzu opowiada". Odrzekłem, że mogę też służyć dokumentami, bo właśnie niedawno otrzymałem ze Rzymu ich zbiór wydany w r. 1892 - Niech więc coś niecoś z nich zamieszczę. A naprzód trochę urywków z listu do Ks Proboszcza kierownika Arcybractwa dla nawracania grzeszników.

Opisawszy wpierw obszernie stosunki rodzinnne, bogactwa, zaręczyny i podróż przedślubną na Wschód, wśród której mimo wstrętu jaki czuł dla katolickiego Rzymu, tam jednak jakoś zawinął, opisuje jak baron de Bussierre gorliwy katolik, a nawrócony z protestantyzmu i jego nawrócić usiłował, co dla Ratisbona było niesmacznem. Swą wizytę u niego tak sam opowiada:

W samym wejściu do domu p. Bussierre spotkał mnie zawód, gdyż kamardyner zamiast wziąść tylko mój bilet wizytowy, zaraz mnie oświadczył i wprowadził do sali przyjęć. Ukrywałem jednak moje znudzenie o ile mogłem pod udanem uśmiechem i siadłem obok baronowej de Bussierre, przy której były też obecne dwie jej małe córeczki. Rozmowa z początku próżna, rychło zabarwiła się namiętnym gniewem, z którym opowiadałem wrażenia odniesione w Rzymie. Uważałem barona de Bussierre za człowieka pobożnego, ale w znaczeniu złośliwym i dlatego przy tej okazji nie żałowałem docinków co do stanu żydów w Rzymie i to mi sprawiało ulgę; ale te skargi skierowały rozmowę na temat religijny. Opowiadał mi on o wielkości Katolicyzmu; odpowiadałem mu ironicznie zarzutami, które sam wyczytałem, lub też często słyszałem; miarkowałem jednak bezbożne zachcenia ze względu na wiarę dziewczątek, które się przy nas bawiły. Wreszcie rzekł mi p. de Bussierre:

"Ponieważ pan potępia przesądy i wyznaje twierdzenia tak liberalne, i ponieważ pan jesteś duehem tak silnym i oświeconym, miałby pan odwagę poddać się niewinnej próbie?

- Jakiej próbie?

By wziąść na siebie przedmiot, który panu dam... Oto on! jest to medalik Najświętszej Dziewicy. To zdaje się panu śmiesznem, nie prawda? a jednak ja uważam go za bardzo skuteczny.

Przyznam, że takiej propozycji nigdy bym się nie spodziewał. Z początku chciałem się roześmiać i wzrószyć ramionami, lecz potem przyszła mi do głowy myśl, że ta scena będzie piękną anegdotką w spomnieniach z podróży i zgodziłem się na przyjęcie medalika. Włożono mi na szyję medalik; gdym go miał już na piersi wybuchłem potężnym śmiechem, mówiąc: "O, o! już jestem katolikiem, apostolskim, rzymskim!" P. de Bussierre dobrodusznie triumfował ze swego zwycięstwa, ale chciał je całkowicie wykorzystać.

- Teraz, rzekł, trzeba próbę wykończyć: chodzi o odmawianie rano i wieczór "Pamiętaj", króciutka to i bardzo skuteczna modlitwa do Marji Panny ułożona przez Św. Bernarda.

- Cóż to jest, zawołałem, to wasze "Pamiętaj". Dajmy pokój tym głupstwom. W tej chwili uczułem w sobie wielki gniew. Imię św. Bernarda nasuwało mi na myśli mego brata[1], który napisał historję tego Świętego; książki tej nigdy nie chciałem wziąść do ręki. Wspomnienie to więc rozbudziło we mnie gniew przeciw prozelityzmowi, Jezuitom i przeciw tym, których nazywałem hipokrytami i apostatami.

Prosiłem więc p. de Bussierre, by dał pokój i kpiąc sobie z niego wyraziłem ubolewanie, że nie mogę mu z mej strony też ofiarować modlitwy żydowskiej, by nie zostać mu dłużnym. Lecz ja nie miałem i nie znałem nawet żadnej modlitwy. Mój przeciwnik jednak nalegał mówiąc, że przez nie przyjęcie tej króciutkiej modlitwy cała próba będzie chybiona i przez to okaże się tylko, że jestem dobrowolnie uparty. Nie przywiązując do tego wielkiej wagi, przyrzekłem odmawiać modlitewkę. Natychmiast ją poszukał i prosił bym ją odpisał. Zgodziłem się na to, ale pod warunkiem, że mu dam mój odpis, a sobie zatrzymam oryginał. Chciałem, bowiem wzbogacić moje zapiski tym nowym "zadatkiem sprawiedliwości".

W ten sposób doszliśmy do zgody. Wreszcie rozstaliśmy się, a ja poszedłem spędzić wieczór w teatrze, zapominając i o medaliku i o modlitwie. Wróciwszy jednak do domu zastałem bilet wizytowy p. de Bussierre, który przyszedł oddać mi wizytę i zapraszał jeszcze do siebie przed odjazdem. Miałem mu oddać modlitewkę, więc przygotowawszy walizki do jutrzejszego wyjazdu, zabrałem się do odpisywania modlitwy. Brzmiała ona tak:

"Pamiętaj o najdobrotliwsza Panno Marjo! że od wieków nie słyszano, aby kto uciekając się do Ciebie, Twej pomocy wzywając miał być od Ciebie opuszczonym. Tą nadzieją ożywiony, uciekam się do Ciebie, o Marjo Panno nad Pannami i Matko Jezusa Chrystusa! przystępuję do Ciebie, biegnę do Ciebie, stawam przed Tobą, jako grzeszny człowiek drżąc i wzdychając... O Pani świata, racz nie gardzić mojemi prośbami: O Matko Słowa Przedwiecznego, racz wysłuchać mnie nędznego".

Bez uwagi odpisałem słowa św. Bernarda; byłem znużony; godzina późna i morzył mnie sen.

Nazajutrz 16 stycznia przygotowałem wszystko do wyjazdu. Chodząc powtarzałem wciąż słowa modlitwy. W jakiż sposób o mój Boże te słowa opanowały mą imaginację?

(Następnie opowiada jak p. de Bussierre wpłynął na odłożenie terminu odjazdu by obaczyć Papieża. W międzyczasie zaś obwoził go po pamiątkach chrześcijańskich co bvło okazja do rozmów na temat religijny).

Wszystko na co padł nasz wzrok służyło za temat do rozmowy to pomnik, to obraz, to zwyczaje kraju, a z tem wszystkiem łączyły się odnośne zagadnienia religijne. P. de Bussieurre wprowadzał je z taką prostotą i nalegał z taką gorącością, że nieraz myślałem w skrytości serca jeżeli jest co, co może oddalić człowieka od religji, to właśnie samo naleganie, by go nawrócić. Naturalna moja wesołość pobudzała mnie do wyśmiewania rzeczy nawet najbardziej poważnych, a do złośliwych docinków przyłączał się piekielny ogień bluźnierstw, o których nawet nie śmiem dzisiaj myśleć. Mimo to jednak de Bussierre we wyrażaniu swej przykrości z tego powodu, okazywał się pobłażliwym i spokojnym. Aż pewnego razu tak się do mnie odezwał:

- "Mimo pańskiej złości, pewnym jestem, że pan zostanie kiedyś katolikiem, gdyż pan ma w głębi jeszcze ten naturalny zdrowy sąd, który mię zapewnia, że pan zostaniesz oświecony, chociażby Bóg miał zesłać do tego anioła z nieba"..

Ale, gdy jestem w dobrym humorze, odpowiedziałem, bo inaczej sprawa byłaby bardzo trudną.

Gdyśmy przejeżdżali koło Świętych Schodów p. de Bussierre powstał w dorożce i odkrywając głowę zawołał: "Witajcie Święte Schody! oto grzesznik, który na kolanach po was przejdzie".

Nie możnaby wyrazić co się działo we mnie, na widok czci, oddanej Schodom. Śmiałem się z tego jako z rzeczy bez sensu, a gdyśmy przejeżdżali przez urocze wille i ogrody po bokach wodociągów Nerona, i ja podniosłem głos i zawołałem, posługując się tem samem wyrażeniem:

"Witajcie prawdziwe dziwy Boga! Przed wami, a nie przed jakimiś Schodami trzeba uchylić czoła".

(Opowiada następnie o spotkaniu z przyjaciółmi, protestantami dnia 20 stycznia w kawiarni przy czytaniu dzienników).

Wychodząc z kawiarni spotykam dorożkę p. Teodora Bussierre. Zaprosił mnie on na przejażdżkę. Piękny był dzień, więc chętnie przyjąłem zaproszenie. Przed kościołem św. Andrzeja delle Fratte p. de Bussierre przeprosił mnie na chwilkę, gdyż miał tam sprawę do załatwienia. Prosił bym zaczekał w dorożce, wolałem jednak zejść, by obejrzeć kościół. Przygotowywano w nim katafalk, więc spytałem Bussierre dla kogo te przygotowania? Odpowiedział: Dla jednego z mych dobrych przyjaciół hr. de Laferronnays, który zmarł nagle. To też było powodem smutku, który pan zauważył u mnie od dwóch dni".

Nie znałem p. Laferronnays, nigdy go nie widziałem; dlatego też wiadomość ta nie zrobiła na mnie innego wrażenia jak tylko wstrętu jak zwyczajnie, gdy się słyszy o nagłej śmierci. P. de Bussierre pozostawił mnie samego i poszedł zamówić trybunę dla rodziny zmarłego. "Przepraszani, rzekł mi, wchodząc do klasztoru za dwie minutki się załatwię".

(W depozycji na sesjach procesu w tej sprawie dnia 18 i 19 lutego między innymi tak opowiada):

Gdym przechodził przez kościół i doszedł naprzeciw przygotowań pogrzebowych, nagle uczułem niepokój i ujrzałem przed sobą jakoby zasłonę, zdawało mi się, że w całym kościele zapanowała ciemność z wyjątkiem jednej kaplicy, jakgdyby całe światło tam się zebrało. Zwróciłem oczy ku kaplicy, promieniującej tak wielkim światłem i ujrzałem w niej na ołtarzu stojącą żywą, wielką, majestatyczną, piękną, pełną miłosierdzia Najśw. Dziewicę Marję podobną w ułożeniu do wizerunku, który się znajduje na cudownym medaliku Niepokalanej. Na ten widok padłem na kolana w miejscu, gdzie stałem, następnie kilka razy starałem się wznieść oczy ku Najśw. Dziewicy, ale uszanowanie i blask zmusił mnie do opuszczenia wzroku, co jednak nie przeszkadzało jasności zjawienia. Utkwiłem wzrok w Jej rękach i widziałem w nich wyrażenie przebaczenia i miłosierdzia. W obecności Najśw. Dziewicy, a chociaż nie rzekła mi Ona ani słowa, pojąłem okropność stanu, w jakim się znajdowałem, obrzydliwość grzechu, piękność Religji Katolickiej, jednym słowem pojąłem wszystko.

Gdy p. de Bussierre powrócił, znalazł mnie klęczącego z głową opartą o balaustrę kaplicy, gdzie okazała się Najśw. Dziewica zalanego łzami. Nie mogę zdać sobie sprawy w jaki sposób upadłwszy na kolana z drugiej strony nawy, mimo przygotowań pogrzebowych, które stały na drodze, do kaplicy, doszedłem do jej balaustry. Muszę dodać, że uczuciem, które towarzyszyło mym łzom była wdzięczność ku Marji Najśw. i współczucie dla rodziny, pogrzebanej w ciemnościach judaizmu, dla heretyków, dla grzeszników. P. Teodor de Bussierre mnie podniósł; rzekłem mu wtedy z płaczem: o! ile ten pan modlił się- za mnie! zwracając się do zmarłego p. Laferronays[2] Zapytywał mnie kilka razy, lecz ze wzruszenia nie mogłem dać odpowiedzi. Wówczas wziął mnie pod ramię, wyprowadził z kościoła do dorożki i dopomógł wsiąść; spytał mnie potem gdzie ma mnie powieźć; odpowiedziałem na to. "Niech mnie pan wiezie gdzie chce, po tem co widziałem jestem posłuszny". Zapytał: Lecz co pan widział? Nie mogę tego panu opowiedzieć, proszę mnie poprowadzić do spowiednika, a jemu na kolanach opowiem. Zawiózł mnie więc do Kościoła "al Gesú" do O. Willefort, jezuity, któremu w obecności p. Teodora de Bussierre opowiedziałem co się stało.

(W liście zaś tak dalej pisze).

Wszystko co mogę powiedzieć o mnie streszcza się do togo, że w jednej chwili spadła z mych oczu zasłona; nie. jedna, ale wiele tych zasłon, które mnie otaczały jedna za drugą znikły jak śnieg, błoto i lód pod żarzącymi promieniami słońca. Wyszedłem jakby z grobu, z ciemnej przepaści i stałem się żyjącym, naprawdę żywym... ale płakałem! Widziałem na dnie okropną nędzę, skąd wyrwało mnie nieskończone miłosierdzie. Wzdrygałem się cały na widok mych występków, byłem wzruszony, uderzony podziwem i przejęty wdzięcznością... Myślałem o mym bracie z niewysłowioną radością; i do mych łez miłości przyłączały się łzy współczucia. Niestety! ilu śmiertelników zstępuje spokojnie w tą przepaść z oczyma zamkniętymi przez pychę i przez obojętność... schodzą tam choć żywi, i pogrążają się w strasznych ciemnościach....; a moja rodzina, moja narzeczona, moje biedne siostry!!! O gorzka obawo! Do was moja. myśl się zwracała, do was, których kocham! Za was ofiarowałem pierwsze moje modlitwy... Czyż nie podniesiecie kiedyś oczu do Zbawiciela świata, którego krew zmyła grzech pierworodny? O jak brzydką jest plama tej winy! przez nią stworzenie nie wygląda już na obraz Boga.

Pytano mnie w jaki sposób nauczyłem się tych prawd, gdyż każdy wiedział, żem nigdy nie otworzył żadnej książki o treści religijnej, nigdym nie czytał ani jednej strony Biblji, i dogmat grzechu pierworodnego zupełnie zapomniany, albo zaprzeczony przez żydów naszych czasów, nigdy ani na chwilę nie zajmował mego umysłu. Wątpię nawet czym znał choćby tylko jego nazwę. Jakżesz więc doszedłem, do tych wiadomości? Nie wiem, to tylko wiem że wchodząc do kościoła nic nie wiedziałem, a wychodząc widziałem z największą jasnością. Nie mogę wyrazić tej zmiany jak tylko porównaniem do człowieka, który naraz budzi się z głębokiego snu, albo do ślepego od urodzenia, który w jednej chwili odzyskuje światło. On je widzi choć nie może opisać co go oświeca i sprawia, że może podziwiać otaczające przedmioty. Jeżeli nie można wyjaśnić światła naturalnego, jakżesz możnaby opisać światło, którego istotą jest sama prawda? Sądzę, że dobrze się wyrażę, mówiąc, iż nie miałem żadnej wiedzy słownej, lecz, że przenikałem sens i ducha dogmatów, czułem te rzeczy bardziej, niż gdybym je oglądał, a odczuwałem za pomocą niewysłowionych skutków, które we mnie zdziałały....

Miłość Boga do tego stopnia zajęła miejsce wszystkich innych miłości, że nawet moją narzeczoną kochałem w inny sposób. Miłowałem ją jako przedmiot, który Bóg ma w Swych rękach, jako dar drogocenny, który pobudza do tem większej miłości ku Dawcy.

(Gdy chciano opóźnić chrzest błagał:)

Jakto! zawołałem, żydzi, którzy słuchali nauki Apostołów, natychmiast zostali ochrzczeni, a wy chcecie przedłużyć chrzest mnie, który słyszałem Królowę Apostołów! Moje wzruszenie, gorące pragnienie, moje prośby skłoniły tych dobrych ludzi[3], że oznaczyli czas chrztu.

Nie mogłem doczekać się oznaczonego na to dnia, gdyż widziałem jak obrzydłym jestem w oczach Boga.

(Dalej opisuje swoje przygotowanie do chrztu i życzliwość Ojców i Ojca Generała Jezuitów).

Wspomnienie o nim (o O. Jenerale) wystarczy mi jeszcze dzisiaj do stawienia się w obecności Bożej i zapalenia jak- najżywszą wdzięcznością. Obym miał serce o wiele szersze i sto języków, by wypowiedzieć miłość, jaką żywię ku tym ludziom Bożym, ku p. Teodorowi de Bussierre, który stał się aniołem Marji, ku rodzime Laferronays, którą bardzo czczę i kocham!

Nadszedł wreszcie dzień 31 stycznia...

(Tak opisuje swój chrzest).

Zdaje mi się, że natychmiast po chrzcie przejęty byłem uczuciami czci i synowskiej miłości ku Ojcu Świętemu, nazwałem się szczęśliwym, gdy mi powiedziano, że pójdę na audjencję w towarzystwie O. Generała Jezuitów; mimo to drżałem, gdyż nigdy nie bywałem u wielkich tego świata, a ci wielcy zdawali mi się bardzo maleńkimi w porównaniu z prawdziwą wielkością. Wyznam, że wszystkie władze świata razem wzięte, widziałem w tym, który na tej ziemi posiada najwyższą potęgę Boga, w Papieżu, następcy samego Jezusa Chrystusa, którego niewzrószoną katedrę zajmuje.

Nigdy nie zapomnę obawy i uderzeń serca przy wejściu do Watykanu i gdym przechodził przez obszerne dziedzińce i majestatyczne sale, które prowadzą do świętego miejsca gdzie Papież przebywa. Lecz wnet niepokój ustąpił zdziwieniu,

gdym go ujrzał. Taki był prosty, pokorny i ojcowski! Nie był to monarcha, ale ojciec, którego bezgraniczna miłość traktowała mnie jako najdroższego syna!

Dobry Boże, czyż tak też będzie kiedyś, gdy stanę przed Tobą, by zdać rachunek za otrzymane łaski? Strach mnie zdejmuje na samą myśl o wielkości Boga i drżę przed Jego sprawiedliwością; ale na widok Jego miłosierdzia bez wątpienia odrodzi się moja ufność, a z ufnością miłość i wdzięczność bez granic.

Wdzięczność więc będzie na przyszłość mojem prawem, i mojem życiem! nie potrafię jej wyrazić słowami, więc czynem ją okaże... Listy od rodziny dają mi zupełną wolność, tę wolność poświęcam Bogu i mu ją już od tej chwili ofiaruję wraz z całym mym życiem, by służyć kościołowi i moim braciom pod opieką Marji Najświętszej.

Tłom. M. K.

[1] Brat jogo Teodor przedtem już się nawrócił i został Jezuitą.

[2] p. de Bussierre polecił właśnie modlitwom p. Laferronays Ratisbona.

[3] Przebywał u OO. Jezuitów