Z hołdem Jezusowi Eucharystycznemu na Zieloną Wyspę

KŁOPOTY Z WIZĄ FRANCUSKĄ. - NABOŻEŃSTWO DZIECI. - POLSKI "IRLANDCZYK". - ZWIEDZAMY ZIELONA WYSPĘ. - WIOSKI. - POMNIK ZAMIERZCHŁEJ PRZESZŁOŚCI. - IRLANDZKA SZWAJCARJA. - NAD MORZEM. - NOCNA ADORACJA.

Starając się o paszport i wizy na własną rękę, nie mogłem zdobyć wizy francuskiej na drogę powrotną, jak otrzymali ci, którym formalności załatwiał Francopol. Urzędniczka konsulatu w Poznaniu poinformowała mię, że o wizę powrotną muszę się postarać w Londynie albo w Dublinie. W Londynie nie było czasu. Musiałem więc teraz uganiać, bo mogłoby się zdarzyć, żeby mię do Francji nie wpuszczono. I toby była zupełnie średnia przyjemność zostać wykluczonym z pielgrzymki i kłopotać się samemu o możność powrotu na ojczyzny łono.

obrady sekcji polskiej na kongresie eucharystucznym w Dublinie
Nasi po obradach sekcji polskiej. W środku J. Em. ks. Prymas Hlond (x), od lewej strony na prawo siedzą: Prof. O. Halecki, J. E. ks. bp. Przeździecki, rektor Uniwersytetu katol. w Dublinie (V), J. E. ks. bp. Okoniewski i J. E. ks. bp. Czarnecki

Nie było innego wolnego czasu, więc teraz, gdy inni słuchali Mszy św. i śpiewali (podobno bynajmniej nie zachwycająco), ja wyprawiłem się na zdobycie wizy. W czasie uroczystości poznałem tu zacnego rodaka ks. Foltę T. J. studjującego od roku w Dublinie. I teraz skorzystałem z tej miłej znajomości, bo ks. Folta, jako znający miasto i trochę angielszczyzny, był mi przewodnikiem w dotarciu do konsulatu, znajdującego się gdzieś daleko na skraju miasta, przy ładnej alei. Siedliśmy na tramwaj, a ten co chwila staje i czeka, zda się bez końca, na miejsce w ciżbie autokarów i taksówek.

Długo trwała nasza podróż tam. Spowrotem nie lepiej. Patrzymy na zegarek, czy nam się uda jeszcze złapać statek. Gdyśmy zdyszani dopadli przystani, spostrzegliśmy w oddali nasz tender zmierzający całą parą do okrętu.

Przepadło. Co robić? Jedziemy do Kingston tramwajem. Tam wsiadamy do motorówki i za dwa szylingi dostajemy się do Saturnji.

Fenikspark
W Feniksparku

Całe "urozmaicenie" kosztowało mię trochę niepokoju i kilka szylingów. Dość niewiele.

W południe odbyło się nabożeństwo dla dzieci w Feniksparku. Oczywiście, nie byliśmy na niem. Jednak parę osób powędrowało i opowiadały, że wypadło niezwykle imponująco. Dziesiątki tysięcy dzieci - dziewczęta w bieli - modliło się żarliwie, składając hołd Jezusowi-Hostji. Z jakąż radością wstępował Pan Jezus do tych niewinnych, dziecięcych dusz, aby się z niemi połączyć! On, Który tak bardzo kocha dzieci. Najlepszym dowodem, jakiemi względami je darzy, była pogoda w czasie Kongresu, o którą przez dwa lata modliły się dzieci Irlandji z polecenia swych biskupów. Trzeba bowiem wiedzieć, że w Irląndji lato jest pochmurne i dżdżyste, a pogodny dzień jest rzadkością.

Po południu nie było żadnych uroczystości wspólnych. Więc jedni chcą odpocząć, inni wybierają się do miasta, ten coś jeszcze obejrzeć, inny kupić pamiątkę.

W czasie tych zakupów zdarzyła się zabawna scena. Oto wspomniany gdzieś na wstępie tego opisu ks. proboszcz spod Lwowa, który jechał ze mną w przedziale wagonu, wchodzi z kilkoma księżmi da sklepu z różnemi drobnostkami. Spojrzał na kupca, stojącego za ladą i kiwnął na niego palcem, wywołując go do kąta.

- Panie, pan jest żydem z Polski, - zaczyna wprost po polsku.

- Tak jest.

- A skądeś się pan tu wziął?

- Nu, ja wi-emigrował z b. Galicji jeszcze psied wojną. Teraz pociebuję prowadzić interes galanteryjny.

- No dobrze, a jakże ludność odnosi się do pana?

- Jak się ma odnosić? Dobzie. Psiecież nikt nie wi, zie ja jest zidek i nie-irlandczyk.

Tymczasem inni już nakupili kartek i innych drobiazgów. Gdy; wyszli na ulicę, nasz znawca polskich żydków. ogłasza tubalnym, głosem:

- Wiecie, to jest żyd z Polski!

wieżyca w Irlandii
Wieżyca irlandzka

- A bodajto, tośmy trafili w sam raz do żyda! I żyd na nas zarobił. Gdzie ich niema! Nawet tu przedmiotami pobożności handlują - oburzają się, ale poniewczasie.

Kilka naszych pań zostało na okręcie, aby przystroić salę do nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu, którą tej nocy miała odprawić polska pielgrzymka.

Większość wybiera się autokarami w głąb wyspy, aby ujrzeć wieś irlandzką i bodaj troszkę poznać krajobraz Zielonej Wyspy.

- Warto - myślę sobie - zobaczyć tę wyspę męczenników, przypatrzeć się, jak mieszka i pracuje wiejski lud. I przyłączyłem się do wycieczkowiczów.

Pogoda była słoneczna, upalna. Równiutką, śliczną drogą asfaltową mkną nasze autobusy wśród wzgórz i dolin. Widoki malownicze, krajobraz falisty. Wszędzie zieleń pól i lasów. Za dużo jednak łąk i pastwisk w stosunku do uprawnych pól. To smutne skutki angielskiej przemocy, wywłaszczającej gwałtem katolicką ludność i skazującej ją na głód i nędzę.

Zwiedzamy domek wiejski uczepiony na górskiej pochyłości nad przepiękną kotliną, ukryty w gąszczach zieleni. Czysto w nim i schludnie. Na ścianach obrazy święte - jak w chacie polskiej. Prosimy o wodę do picia. Zdziwienie, gdyż mają wodociąg w kuchni.

Przejechaliśmy kilka wiosek i jakieś miasteczko. Wszędzie wzorowa czystość domów, dróg i placyków. Ludzie w czasie Kongresu świętują. Domy przystrojone zielenią, obwieszone girlandami. Mnóstwo chorągiewek o barwach papieskich i narodowych łopoce na wietrze. Ludzie poważni, skupieni - widać, że przeżywają głęboko tę wielką uroczystość eucharystyczną. Wiara żywa i przejęcie religijne bije od nich.

U nas tego nastroju jednak nie widać na wsi w dnie świąteczne. Czyżby wiara była słabsza? Możliwe.

Zatrzymujemy się w jakiejś historycznej miejscowości. O ile się nie mylę, nazywa się ona Gładalucz (Glendalough). Wspinamy się na wzgórek, gdzie znajduje się prastary cmentarz, a na nim wieża wysoka, cała z małych kamieni murowana. Niżej jest kościółek zbudowany także z kamieni, nawet dach ma z takich samych kamieni. Wszystko to pochodzi jeszcze z czasów celtyckich, z pierwszych wieków; chrześcijaństwa w Irlandji, a więc już przetrwało sporą ilość lat. Może jeszcze św. Patryka pamiętają te proste nietynkowane mury kościółka? Opowiada o tem po francusku jakiś pan, który w towarzystwie posła polskiego przy rządzie irlandzkim oprowadza J. Em. ks. Prymasa i naszych XX. Biskupów. Nadjechali codopiero i oglądają z nami te prastare zabytki chrześcijańskie.

Dotarliśmy do jakiegoś jeziora, rozłożonego u podnóża wyniosłej zalesionej góry. Drzewa - zdaje się szpilkowe - przeglądają się w czystem lustrze wody. Nad niemi defilują szare postrzępione chmury i, obojętne na piękny widok, pędzą dalej swe olbrzymie cielska. Widok wspaniały, zachwycający. Ci, co znają Szwajcarję, twierdzą, że i tam nic piękniejszego nie spotkasz.

Ale wnet zaczął kropić deszcz, który nas wpędził do autokarów.

Wracamy inną drogą na Kingston. Od czasu do czasu błyśnie na lewo lśniąca łuska morza. Zatrzymujemy się w mieście nad samym brzegiem morskim. Fale, szemrząc wieczorną pieśń, przybiegają jedna po drugiej do brzegu, a zrażone jego obojętnością, ginie w rozpryskującej pianie.

W pobliżu jakiś dworzec, a tam w sali grają - w ruletkę. Tak to ktoś nazwał, bo ja się na tem nie znam. Aż mię zabolało. Ale z zachowania domyślamy się, że to protestanci. Jednak przykład zły, a pociągający. Te rozpalone twarze mówią o zapalczywości graczy.

Słońce znowu wyjrzało zza falistych wzgórz, złocąc wierzchołki drzew i puszczając swe ogniste promienie niby strzały ku pomarszczonej powierzchni morza.

Ściemniło się już, gdyśmy się dostali na okręt.

O godzinie 10-tej ks. bp. Okoniewski odprawił w dużej sali I-szej klasy nabożeństwo, a kazanie eucharystyczne wygłosił ks. infułat Kłos. Śpiewaliśmy pieśni polskie, jak zwykle, niezbyt zgodnie, a Włosi i Hiszpanie podziwiali nasze pienia pobożne.

Później adorowaliśmy P. Jezusa wystawionego w monstrancji. Od północy zaczęły się odprawiać Msze św. Czekałem, aż przyjdzie na mnie kolejka, bo miałem wyznaczoną

Mszę św. na godzinę 2-gą. Tymczasem paru jegomościów wcisnęło się nadprogramowo przede mną, tak, że dopiero przed 4-tą docisnąłem się do ołtarza. Potem odsłużyłem jeszcze do Mszy św. mojemu "ministrantowi" i o 5-tej poszedłem spać. Adoracja skończyła się o 6-tej godzinie. O 9-tej zbudzono nas, bo już o 10-tej mieliśmy wyruszyć do Dublina na ostatnie nabożeństwo uroczyste, które miało zakończyć się wielką procesją z Najśw. Sakramentem.