Święty Franciszek a Lenin

Stojąc u grobu św. Franciszka z Assyżu, myślałem o Leninie. Obaj nie żyją już, spełnili i zamknęli dzieło życia swego. Do obu pielgrzymują tłumy. Obaj rozbudzili nadzieje serca ludzkiego.

Jeden je rozświecił poczuciem Boskich przeznaczeń człowieka. Drugi je podlał krwią wyrżniętego stanu trzeciego i dał mu nowy absolut: państwo. U jednego człowiek jest własnością Boga własnowolną, u drugiego człowiek jest własnością państwa. Jeden na miejsce nędzy i bogactwa chciał stworzyć prostotę życia, jako podstawę dc zdrowia moralnego i do wewnętrznej swobody; drugi rozbudzał w dążeniach zbiorowych wizję dobrobytu jako cel końcowego życia ludzkiego, wizję, uwieńczoną w poezji sadzeniem harbuzów na księżycu.

Franciszek z Assyżu wywołał w szeregach pokoleń wybuch jasnych, twórczych sił, czego dowodem poezja, sztuki plastyczne, architektura conajmniej dwóch następnych wieków. Lenin spowodował zdziczenie prawie całego młodszego pokolenia w swem rozległem państwie, zdziczenie, które w swą przepaść pociągnie conajmniej i następne jeszcze pokolenie.

Obaj są przeciwieństwami, które wyszły z tego samego punktu wyjścia, z zagadnienia szczęścia. Pierwszy z nich przewidział drugiego, jako czyhającą katastrofę. Drugi nawet nie zauważył pierwszego] nie miał o nim zapewne pojęcia. Ale obaj tworzą pełnię ludzkiej natury. I zestawieni dzisiaj, już nie jako przypuszczenie, ale jako zjawiska dziejowe zmuszają każdego do wyraźnej odpowiedzi w sercu swojem, gdzie leżą prawdziwe "pax et bonum" - pokój i dobro.