Jak się modlą w Sowietach

W kazaniach ks. biskupa Fischera jest opowiadanie o tem, jak w pewnej parafji pod dawnym zaborem rosyjskim, po wywiezieniu księdza na Sybir, wierni nie zaprzestali zbierania się w kościele na nabożeństwa w niedziele i święta, lecz schodzili się, a dla pamięci o nieobecnym kapłanie rozkładali na pulpicie szaty liturgiczne. Przykład ten cytowali kapłani nieraz w kazaniach i zapewne pod wpływem tego w jednej z parafij na Podolu sowieckiem, gdzie kapłan został uwięziony, zaprowadzono zwyczaj zupełnie podobny.

W niedzielę zbierają się do kościoła liczne tłumy, jak za dawnych czasów. Przedzwaniają na nabożeństwo, potem ktoś wynosi z zakrystji humerał, albę, stułę i manipularz, ornat i biret, rozkładając to wszystko na ołtarzu. Niech lud wierny nie zapomina, że tu powinien stać kapłan, że jego rzeczą byłoby zanieść tu niekrwawą Ofiarę i przewodniczyć nabożeństwu. Potem zaczyna się śpiewanie części Mszy świętej. Wyobraźmy siebie na takim nabożeństwie, pomyślmy co musi dziać się wówczas w duszy wierzącej, zwłaszcza w tych warunkach, jakie tam panują.

W innej znowu parafji wierni, biorąc posążek Matki Boskiej, niosą go pod baldachimem w procesji naokoło Kościoła. A mówią przytem do Matki Najświętszej. Gdy niema Twego Syna, Ty, Matko przewodź nam!

Fakty te są najzupełniej prawdziwe i świadczą o silnej wierze ludu pod panowaniem sowieckiem, przypominającej wiarę pierwszych chrześcijan. Jak wobec takich faktów wygląda niedbalstwo wielu naszych katolików w uczęszczaniu do kościoła w warunkach, w jakich my się znajdujemy? Czy dla umocnienia nas w wierzę i do wyrobienia przywiązania do niej trzeba aż bolszewików?