Trzej Królowie

- Było ich trzech.

Przywędrowali z różnych stron świata, kierowani jedną myślą, jednem dążeniem. Hołd Bogu - Człowiekowi. Byli przecie królami.

W betlejemskiej stajni czołem bili o ziemię, korony złociste w prochu nużając przed majestatem Tego - co porzucił szczęście Swoje i wszedł między lud ukochany, przed drobną postacią niemowlęcia, Który był nazwany Emanuel - Zbawiciel. I, jak głosi nam Ewangelja św., złożyli swe dary królewskie: mirrę, złoto i kadzidło. Oni, Magowie - oni, potężni i wielcy.

Boże Narodzenie

Sercem pełnem wiary i miłości i ufania witali Boga-Zbawicie-Jłs, radowali się radością wielką, jaką tylko pałać może serce uczciwe.

Złożyli złoto miłości, mirrę cierpienia, kadzidło modlitwy. Przyjął Bóg te materjalne oznaki cnót duchowych, a Duch św. uwiecznij je w Słowie Ewangelji Jezusowej. Liturgja uczciła osoby Królów świętem Epifanji, a do figurek przy szopce w dniu 6 stycznia, dostawia się trzy nowe, ukoronowane osoby. Mijają lata, wieki - tradycja żyje ciągle.

Oczęta małych dzieci śledzą z ciekawością tych nowych przybyszów, spojrzenia starszych dziwną tchną zadumą, gdy pod strzechą i stajenki błysną korony. A serce zabije, gdy pod oknem rozdźwięczy wesołą, chłopięcą pieśnią: "Mędrcy świata - monarchowie ..."

Wspomnienia dawnych lat - dawnych, dobrych lat, kiedy to jak za mgłą świeciła gwiazda kolorowa, obracająca się na drążku - kiedy to ostatni kończył się dzionek królowania błyszczącego drzewka...

Trzej Królowie zabierali drzewka. Zabierali tę świetlaną złudę, a rodzice kazali czekać do przyszłego roku. I lata te biegły, jedne podobne drugim i tak jakoś minęły cicho, szybko.

I w tym roku już przyjechali Magowie, już i drzewko znikło. I rodzice znów kazali czekać do przyszłych świąt. A co nam pozostało?

Trzy wielkie dary: złoto, mirra i kadzidło. Zastanówmy się przy tej okazji chwileczkę maleńką, cośmy darowali w tym roku narodzonej Dziecinie? Czy znajdziemy, odszukamy tam gdzieś w rupieciach serca, choć troszeńkę złota, choć ziarnko kadzidła? O, bo mirry szukać nie potrzebujemy. Ona aż zanadto wypełnia nasze życie. Tak, lecz czy ona tylko dziczką rośnie, czy też na Chrystusowym zaszczepiona gruncie? Pomyślmy! Ile my też mamy w sobie tego złota miłości Boga i bliźniego. Zważmy, spróbujmy, czy to przypadkiem nie pozłotka, mika zwyczajna. I rzućmy odszukane ziarnka kadzidła na ogień. Woń kadzidła wionie, czy też swąd palonych liści? Czy modlitwa prawdziwa, czy jeno bezmyślne, z przyzwyczajenia klepanie?

Niech nam Dzieciątko Jezus pomoże w rozważaniu, w ocenie tych naszych darów, byśmy mogli poznać, ile różnimy się od tych świątobliwych osób, przybyłych do Betlejem. Niech ta gwiazda - kierowniczka oświeci nasze mroki.

Porównajmy modlitwę naszą z modlitwą Królów, z modlitwą Apostołów, Marji - a w końcu Samego Jezusa. Czy staraliśmy się o to podniesienie duszy do Boga? O to zjednoczenie zupełne ponad wszystko, ponad troski, biedy, słabości i ułomności dni naszych?

Czy prawdziwą wonią, wstępującą przed tron Najwyższego, były nasze uniesienia modlitewne. Wspomnijmy dalej, na te nasze cierpienia, któremi przygoda sieje w dzień biały, na te nieszczęścia i ciosy, które tak nas boleśnie dotknęły.

Czy to wszystko znoszone z miłości dla Boga? Czy była to naprawdę boleść serca chrześcijanina, dziecka i sługi Bożego?

Czy z imieniem Jezus na ustach braliśmy w siebie te ciosy okrutne? Czy też - towarzyszyło nam, we łzach bólu, przekleństwo jakie, lub też słowo gniewu na miłosierdzie Boże?

A przecież chyba dnia jednego nie było, żeby nas coś nie dotknęło, coś nie zabolało.

Była to mirra z roli Chrystusowej zerwana, czy też z ugoru szatana?

A w końcu ta miłość!

Tyle jej koło nas i w nas, a jaka ona? Czy Boża, czy chrześcijańska? Kochamy - zapewne. Kochamy siebie, swoje rzeczy, swoich najbliższych, kochamy nawet Boga. Ale w tej miłości zapominamy, że Boga musimy najpierw kochać. Przedewszystkiem i tylko - a resztę w Nim i przez Niego! Czy takie jest uczucie serca naszego? Czy takiem jest słoto, które ofiarowujemy Jezusowi w Sakramencie Miłości Utajonemu? - Odpowiedzmy sobie. Ale odpowiedzmy szczerze i sumiennie. A jeśli nam trudno będzie, idźmy do stajenki, spójrzmy na Trzech Króli i prośmy ich, by nam pomogli - byśmy mogli naprawdę z radością i uciechą powitać ich na przyszły rok i zawołać z weselem:

Witajcie - witajcie, Mężowie święci,
ze wschodu idący ku stajence lichej,
z Wami ja niosę dziś i złota bryłę,
kadzidła ziarnka i snopeczki mirry
Dzisiaj ja z Wami przed Dzieciną
świętą

Cały doroczny mój dobytek złożę,
całą mą pracę i cały wysiłek.
Woli zwycięstwa, serca uderzenia
i cierpień wieniec krwią przesiąkły cały

U stóp Jezusa całą duszę złożę,
taką zbiedzoną i taką zdeptaną.

Niech rączka Jego nad nią się podniesie,
pobłogosławi na dalsze zwycięstwa,
na dalsze boje i dalsze cierpienia...