Najśw. Panna uczy katechizmu
Drukuj

Wedle sprawozdań misyjnych, miało miejsce w Indjach następujące zdarzenie.

W samotnej chacie wieśniaczej w stacji misyjnej św. Piotra i Pawła leżał dwunastoletni chłopczyk, ciężką złożony chorobą. Już od kilku lat cierpiał; uparta choroba - nie chciała ustąpić, wskutek czego tylko skóra i kości na nim zostały. Nie jedna łza zrosiła jego policzki, kiedy samotny leżał na rogoży, podczas gdy wszyscy pracowali w polu, i niejedną modlitwę gorącą zasłał do nieba, prosząc o polepszenie. Myliłby się jednak, ktoby sądził, że chłopczyna ten smucił się tylko z powodu choroby ciała. Nie, łzy jego miały inną przyczynę. Wszyscy jego zdrowi towarzysze znajdowali się w tym czasie na stacji misyjnej i gotowali się do pierwszej Komunji św. Gdyby był zdrów, toby mógł brać udział w nauce, a tak był i od nauki i od przyjęcia Najśw. Sakramentu wykluczony.

Prosił więc ojca, żeby się udał do stacji misyjnej i poprosił jakiego kapłana, aby przyjechał i przygotował go do Św. Komunji. Ojciec pojechał, ale z niczem wrócił, bo żaden kapłan w misji nie miał na tyle czasu, aby przyjechać; oświadczono tylko ojcu, aby syn jeszcze rok poczekał. Pobożny chłopiec strasznie posmutniał. Płacząc rzewliwie, leżał aż do nocy; potem zmówił pacierz wieczorny. Skończywszy go wyciągnął ręce, podniósł głowę i z wyrazem pełnym tkliwości rzekł, wznosząc oczy ku niebu:

- O Najświętsza Matko Boska, moja matko ukochana, teraz Ty mi dopomóż!

Zmęczony natężeniem przy modlitwie, opadł na poduszkę i zasnął twardym snem. Nazajutrz był spokojny i wesoły prosił ojca o katechizm, którego odtąd ani w dzień ani w nocy z rąk nie wypuszczał. Jakiś dziwny spokój uroczysty w nim zapanował, a obawa rodziców, aby bardziej nie osłabł, nie spełniła się. Już się nie skarżył, że niemiał szczęścia wraz z inymi przystąpić do pierwszej Komunji.

Razu jednego, może dziesięć dni przed przewodnią niedzielą, objął ojca za szyję i do ucha szepnął mu prosząc, by go w przewodnią niedzielę zawiózł do stacji misyjnej.

- Z największą radością spełnię twoje życzenie, ale musisz do tego czasu lepiej się mieć niż dzisiaj - odrzekł ojciec.

- Ja będę dość silnym, aby módz pojechać - zapewniał synek z wyrazem niewzruszonego przekonania. Ojciec zaś cieszył się myślą, że jego dziecko przynajmniej widokiem pierwszej Komunji swych rówieśników się rozweseli.

Przewodnia niedziela przyszła. Syn tak był silnym, że można było się puścić z nim w podróż; o północy wyruszyli z domu i przyjechali rano do stacji. Jakąż radością napełniło się serce chłopczyny, gdy ujrzał cisnących się doń swych rówieśników, w najpiękniejsze suknie ubranych do pierwszej Komunji! - a jakże zdziwił się ojciec, gdy chłopczyna oświadczył, że i on chce pierwszą Komunję przyjąć.

- Bądź spokojny synu rzekł nie wolno przyjmować Ciała Pańskiego bez przygotowania, a tyś jeszcze nie chodził na naukę!

- Ja umię wszystko i tak jestem przygotowany, jak i drudzy - zapewniał chłopczyna i prosił o księdza katechetę. Gdy ten przybył, zwrócił się do niego: - Proszę księdza katechety mnie wypytać; ja także jestem przygotowany do pierwszej Komunji.

Uśmiechając się, zadał mu ksiądz katecheta pytanie z katechizmu. Jakże się zdumiał, gdy zapytał go o znaczeniu wielkiej tajemnicy Sakramentu Ołtarza, a chłopczyk odpowiedział jak najlepiej. Pytał wreszcie i badał jego przygotowanie i przekonał się, że dusza tego dziecka lepiej i doskonalej jest przygotowana niż tych wszystkich, których on sam przysposabiał.

- Czy mogę także przyjąć Komunję św, mój Ojcze? - zapytał chłopczyk, podczas gdy w oczach jego jaśniała niezachwianej nadziei radość.

- I owszem, moje dziecko - rzekł kapłan - tylko się wyspowiadaj, a potem wraz z towarzyszami dostaniesz Komunję świętą.

Wyspowiadawszy się z największą pobożnością, przystąpił wraz z drugimi do Stołu Pańskiego.

- Po południu przyszedł ks. katecheta wraz z innymi misjonarzami do chłopczyny i jego ojca. Pytali go, jakim sposobem tak doskonale był przygotowany do Komunji św. On zaś odpowiedział im, co następuje:

- Gdym w moim wielkim smutku wreszcie wezwał pomocy Najświętszej Panny, zasnąłem i we śnie ujrzałem Matkę Boską. Usiadła sobie na krześle przy mojem łóżku, przeżegnała mnie znakiem krzyża św, pomodliła się ze mną i zaczęła mnie uczyć. Co noc przychodziła i udzielała mi nauki, zadawała mi pytania z katechizmu i tak długo powtarzała odpowiedzi, ażem się nauczył. Opowiedziała mi, jak P. Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament i jak kapłan to samo czyni, co Pan Jezus czynił przy ostatniej wieczerzy; powiedziała mi, jak trzeba Pana Jezusa w Najśw. Sakramencie uwielbiać i czcić, zachęcała mnie, upominała i nauczała, jak się mam przygotować do przyjęcia Komunji św. Gdym się umęczył, podnosiła mi głowę; jeślim czego nie zrozumiał, to powtórzyła: jeśli mi szło ciężko kładła swą rękę na mą głowę i pocieszała mnie. Tak było co noc; ja dobrze uważałem, w dzień nad tem myślałem, powtarzałem sobie i wszystko robiłem, do czego mnie Matka Boska upominała . Także z katechizmu się uczyłem i tym sposobem mogłem przyjąć pierwszą Komunję. A Matkę Boską póki życia stanie kochać i chwalić będę za to, że się mną tak gorliwie zajęła. (P. K.).