U Namiestnika Chrystusowego

Najuroczystszą chwilą wśród całej naszej pielgrzymki jubileuszowej do Rzymu była bezsprzecznie audjencja u Ojca św. resztą: myśmy po to do Rzymu przyjechali, by Ojca św. zobaczyć!

W środę dnia 9 października (1929 r.) o godzinie 6 wieczorem miał nas przyjąć Ojciec św. Od rana już nastrój uroczysty, a od obiadu - panowie i zwłaszcza panie przybierają się i przystrajają, schludnie a skromnie, jak ceremoniał watykański przykazuje: na biało lub na czarno. Tylko myśmy kapłani, osobliwie zakonnicy, kłopotu żadnego z tem nie mieli: ten sam habit, co przez całą pielgrzymkę służył, posłuży mi teraz za garnitur przy spotkaniu się z największym władcą świata, Ojcem 340 miljonów dusz - Papieżem. A czyścić się też zbytnio nie potrzebowałem, gdyż błota nie było.

Wybrałem się tedy jeszcze po obiedzie na miasto, zwiedziłem kilka świątyń, nakupowałem widoczków i obrazków a zwłaszcza różańców, by takowe przedłożyć Ojcu św. do poświęcenia. Targował się człek też w sposób dość prosty: kupiec wypisywał swoje ceny a ja swoje, przekreślaliśmy sobie wzajemnie z coraz to większym zapałem, aż jeden drugiemu ustąpić musiał - zazwyczaj on.

Gdym powrócił, już zbiórka na placu Ballerini i już tramwaje do wyjazdu na Watykan gotowe. Wsiadamy i z rosnącem wzruszeniem myślimy, mówimy o szczęściu, które ma nas spotkać... Wyobraźnia moja działa: widzę Ojca św., w pierścień całuję, nawet odezwać się ośmielam - po łacinie...

Oto już kościół św. Trójcy dei Monti, już zamek św. Anioła Tyber, ciasnota kamienicowa i - plac św. Piotra! Wzruszenie rośnie...

Rzym, kościół Świętej Trójcy dei Monti

Kościół pod wezwaniem "Św. Trójcy dei Monti" w Rzymie. Na schodach sprzedawczynie kwiatów.

Fotografują nas na stopniach przed Bazyliką, już w mroku, następnie ósemkami wchodzimy do pałaców watykańskich - schody, schody: tak prawie bez końca! Dokądże nas wyprowadzą te schody, łagodne, szerokie, a liczne?

Do obszernej sali, gdzie ledwo jedna słaba, elektryczna lampka mrok wieczorny rozrzedza.

- Czyli tutaj Ojciec św. podejmować nas będzie?

Zaniepokoiła mnie trochę ta możliwość: nie mógłbym wtedy dostatecznie przypatrzeć się czcigodnej postaci Piusa XI. A tron okazały tu się znajdował... Trapiło mnie i to jeszcze, co dochodziło do uszu mych: że Ojciec św. dziś bardzo przemęczony, więc napewno krótko coś powie i odejdzie...

Wszystkie obawy rychło jednak pierzchły: przeprowadzono nas do sal innych, gdzie światła pod dostatkiem, a Ojciec św., jak się później okazało, obcował z nami i przemawiał długo, długo... Ale narazie myśmy na Niego musieli czekać długo, może z godzinę czy więcej, siedząc wygodnie na atlasowych ławach wzdłuż wszystkich ścian trzeba obok siebie znajdujących się sal, wedle starszeństwa: księża, zakonnicy, mężczyźni i niewiasty.

Czekamy. Koronki i różańce każdy z nas w pogotowiu trzyma. A ja i albumik Niepokalanowa zabrałem i pod kapturem ściskam: a może wręczyć to Ojcu św. się uda?...

Pius XI, papież
Ojciec św. Pius XI.

Wtem ze sali pierwszej okrzyk: - Niech żyje Ojciec święty! Niech żyje!

Mnie serce zabiło ... ledwie, że mi z piersi nie wyskoczy...

Klękamy.

Po chwili ukazują się w drzwiach naszej sali jacyś dygnitarze papiescy i Biskupi-Przewodnicy nasi i Nuncjusz Apostolski z Warszawy i w otoczeniu dwóch jeszcze dygnitarzy sam Namiestnik Jezusa Chrystusa, Ojciec Chrześcijaństwa, pełen majestatu i słodyczy zarazem, Papież Pius XI - cały w bieli... Obchodzi szeregi nasze, rękę każdemu z nas do pocałowania podaje, uśmiechem łagodnym darzy, ks. Biskupa Kubinę o tego lub owego pątnika zapytuje...

- Di dove? - zagadnął, zbliżywszy się z kolei do pustelnika z pod Dukli, który klęczał tuż przede mną.

Tajemniczo brzmiały mi te słowa - ale tak życzliwie i serdecznie, że już życzliwiej i serdeczniej brzmieć nie mogły...

I zatrzymał się Ojciec św. przy tym pustelniku na chwilę, przypatrywał, ze swobodą z nim obcował, rozmawiał prawie... aż jakby sobie przypomniał, że czeka na Niego tyle jeszcze serc kochających - przesunął się dalej... później znów dalej...

Com odczuwał, rękę Ojca św. całując, nie pamiętam; zdaje się, że nadmiar wrażeń ogłuszył mnie i oszołomił...

Natychmiast po przywitaniu się z Ojcem św. przechodzimy do pierwszej z trzech zajmowanych przez nas sal i ustawiamy się obok tronu papieskiego, według godności i starszeństwa. Nie wytrzymałem jednak: całe wrodzone mi zamiłowanie porządku nie zdołało mnie odwieść od tego, bym tuż popod tron Ojca św. się nie podsunął, tak choć z boku, gdzie nikt stać nie powinien...

Usadowiłem się tam i nikt mi w tem nie przeszkadzał.

Powraca Ojciec św! Na tron wstępuje, a usiadłszy opiera się ramionami o poręcze i przybyłych do Niego w gościnę łaskawym wzrokiem ogarnia.

I przemawia. Chociaż po włosku, jednak rozumiem wszystko prawie: tak język ten do łacińskiego języka jest podobny! Więc notuję słowa, myśli - w zeszyciku, który mi nasi Bracia introligatorzy w Niepokalanowie przed wyjazdem sporządzili.

Pieściły uszy moje niektóre wyrazy czysto polskie, wymawiane usty Papieża: były to nazwy miast i wiosek, w których On, jeszcze jako Nuncjusz Apostolski w Polsce, przebywał... Miło powtarzały się one miękkie "Benediciamo" (Błogosławimy...) - ale czemże te oderwane szczegóły, czem choćby całe przytoczone przemówienie wobec głębokiej, szczerej serdeczności, która biła z całej postawy i każdego słowa Papieża? ..

Na tłumacza upatrzony był Ks. Biskup Kubina: Ojciec św., nim przemawiać zaczął, sam mu wygodne miejsce wskazał, nieco ku przodowi; a gdy skończył, znakiem ręki wyraził życzenie, by Dostojny Tłumacz zaczynał.

- Rozumiecie, moi drodzy - tak po prostu i szczerze jął wtedy przemawiać Ks. Biskup - rozumiecie, jak trudne jest moje zadanie... Takie piękne, takie serdeczne słowa... Co zapamiętałem, to wam powtórzę.

I powtarzał. Jak brzmiało to powtórzenie, będące wiernem echem przemówienia Ojca św. -opowiem już w następnym numerze "Rycerza".